Jej odejście było nagłe. Nie spodziewałem się go zupełnie. Dotychczasowe zachowanie niczego nie sugerowało. Momentalnie przypomniałem sobie te wszystkie wspólnie spędzone wieczory, czasem poranki. Rozjaśniała mi świat, pozwalała odnaleźć drogę, towarzyszyła mi podczas wielu istotnych momentów w życiu. Od jej smukłych kształtów bił niesamowity blask. Miałem świadomość, że nasza relacja nie będzie trwała wiecznie, jednak były podstawy, by oczekiwać trochę więcej. To nie była miłość, układ był czysto usługowy, chociaż przyznam, czułem jej ciepło. Jeśli ktoś się jeszcze nie zorientował, to przepaliła mi się żarówka w lampce na biurku.

Pamiętam, że gdy parę lat temu ją kupowałem, zaintrygował mnie wielki napis na opakowaniu Średnia trwałość 6 lat. Jako że dociekliwym dzieckiem byłem zawsze, to umieściłem obok wspomnianego sloganu datę zakupu, po czym skitrałem pudełko w czeluściach mojej szafki z rzeczami bardziej lub mniej ważnymi. Sytuację przypomniałem sobie właśnie teraz, 14 listopada 2013 roku, gdy moje lokum opanowała ciemność. Hmm, gdzieś tu była latarka. Gdzieś. Nawet gdyby było jasno to bym jej nie znalazł. Ale telefon zawsze leży w tym samym miejscu. Umieściwszy go w zębach zanurkowałem we wspomnianym meblu i po przerzuceniu samochodowej flagi Polski, pozostałej po euro, plakatu z policyjną tarczą strzelniczą oraz drewnianej głowy konia (proszę nie zadawać niewygodnych pytań) udało mi się znaleźć mistyczne pudełko po żarówce.

Ha, mają skubańcy tajming! Naskrobana przeze mnie data to dokładnie 14 listopada 2010 roku. To że pudełkowy slogan wprowadzał w błąd to już wiemy, ale może to jedynie drobne niedopatrzenie? Może chodziło o nieokreśloną liczbę lat, jednak bezwzględnie równych? Stop. Bez zbędnych rozkmin. Producent żarówki po prostu mnie bezczelnie okłamał. Moja wrodzona potrzeba zmiany świata na lepsze nakazała poinformować samą zainteresowaną firmę o całym zajściu, może akurat poczują skruchę.

Największy dym można zrobić na fejsbukowym fanpejdżu. Niestety takowego nie znalazłem. A szkoda. Pozostało mi znaleźć mejla. Ponownie psikus. Jedyną formą komunikacji jest formularz kontaktowy na stronie, a jakoś nie mam do nich zaufania. Ale jak się nie ma co się lubi…

W wiadomości opisałem w skrócie całą sytuację, po czym zakończyłem to słowami: bardzo mi przykro, że przez te wszystkie lata żyłem w kłamstwie, jednak myślę, że macie jakieś sposoby, aby mi ten smutny czas, w którym straciłem towarzyszkę wieczornych sesji z książkami, jakoś wynagrodzić. Inaczej uznam, że jesteście po prostu bezczelnymi kłamcami i składacie obietnice bez pokrycia, a tego chyba żadne z nas by nie chciało po tylu wspólnie spędzonych latach. Nie liczyłem na to, że odpowiadający wczuje się w prześmiewczy ton mojej wiadomości. W sumie to nie liczyłem nawet na odpowiedź.

A dostałem ją już kolejnego dnia: Dziękujemy za obszerne uwagi. Miło nam, że świetlówka produkcji naszej firmy umożliwiała Panu przez 3 lata wieczorne sesje czytelnicze (szczególnie w czasach, w których czytanie książek nie jest powszechne). Rozumiemy uczucie zawodu z powodu awarii świetlówki, jednak słowa o ”bezczelnych kłamcach” i ”obietnicach bez pokrycia” wydają się być trochę przesadzone. Zawsze to samo – pretensje o określenia, których używam w stosunku do drugiej strony. Niech się cieszą, że nie nazwałem ich standardowo złodziejami i bandytami. Dalsza część odpowiedzi tłumaczyła mi konkretnie to o co się głównie czepiłem – informacja o 6 latach żywotności. A że to trzeba spełnić liczne warunki, że nie świecić zbyt długo i nie zapalać zbyt często. A najlepiej to w ogóle nie używać, to będzie działała do końca świata. I pewnie jeden dzień dłużej.

Zakończenie wiadomości pokazało, że istnieją jeszcze firmy, które próbują swoje kłamstwa w jakiś sposób naprawić. Oczywiście nie przyznali mi racji, ale sytuację starali się załagodzić w taki oto sposób: Nie sprzedajemy już świetlówek kompaktowych, w związku z tym nie mamy zapasów magazynowych modelu, którego Pan używał. Proszę o podanie adresu korespondencyjnego, na który będziemy mogli wysłać nieodpłatnie inne modele. Mamy nadzieję, ze takie rozwiązanie będzie dla Pana satysfakcjonujące. Próba przekupstwa, ale niech im będzie. Adres podałem,  jednak zaraz później wyruszyłem na poszukiwania nowej żarówki, bo domyślam się, że task wysłać darmowe produkty zalegające na magazynie do marudzącego typa może nie mieć zbyt wysokiego priorytetu.

PS. tekst powstał na zajęcia z warsztatów pisarskich, ale w ramach tradycyjnej już ciszy na blogu ląduje i tutaj.



komentarze 3 do “Bisz/Pekro – Lot ku światłu”

  1. Ola napisał(a):

    Świetne Szczepi, jestem pod wrażeniem :)

  2. Kamil napisał(a):

    Jedna sztukę zamawiam, jako że często u mnie w pokoju światło zapalasz a jak wiemy, często również żarówki się tam palą.

    pzdr

  3. Łona – Gdańsk-Szczecin | Nie mam drobnych napisał(a):

    […] gdy coś mi nie odpowiada, informuję o tym władze danej firmy, po czym dostaję mniej lub bardziej satysfakcjonującą odpowiedź. Nie inaczej było i tym razem. […]

Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *