O.S.T.R. - "Cultivation" feat. Keith Murray, Kochan

Juwenalia to taki dziwny czas, kiedy nocą na ulicach jest prawie tyle ludzi, co w środku dnia. Co ciekawsze wszyscy spacerują z otwartymi butelkami piwa i nikt się tym nie przejmuje.

Tegoroczne szczecińskie święto studentów jeszcze dziś trwa, jednak ja zakończyłem je wczoraj. Zacząłem w poniedziałek, więc chyba wystarczy. Przed tym wszystkim dało się słyszeć, że będzie słabo patrząc na program, ale propagowałem pogląd, że nieważne jak Juwenalia zostały zorganizowane, ważne jak my sami sobie je zorganizujemy. Skończyło się jak zwykle, bezproduktywne spędzanie czasu przy alkoholu (głównie na osławionych Grzędach), zahaczenie o koncerty i straszny deficyt snu.

No dobra, działo się trochę więcej. Nieoficjalny start dzięki Projektowi P.I.W.O., który zawitał do Szczecina (szczerze mówiąc liczyłem na cos lepszego), następnego dnia (nocy?) bieg przez miasto, na który przez 2 poprzednie lata nie było mi jakoś po drodze, więc teraz nie miałem wyboru. Oczywiście i tym razem musiało coś pójść nie tak, na szczęście tylko połowicznie. Mianowicie trochę za późno wyruszyliśmy na miejsce startu i nagle zauważyliśmy biegnącą wprost na nas watahę. Tak jak przypuszczałem i słyszałem od innych jedynie część śmiałków kultywowała pierwotne założenie owego wydarzenia naprawdę przemierzając trasę biegiem w wymyślnych kreacjach. Reszta jak przystało maszerowała spacerkiem popijając co nieco. Niepostrzeżenie dołączyliśmy do tych drugich. Następnie ponownie Grzędy, spontaniczna domówka i gdy opowiadałem ludziom, że wróciłem z biegu o 11 rano słyszałem, że chyba biegłem nad morze i z powrotem.

Główną atrakcją jednak co roku są koncerty. Wbrew temu, co pisałem na początku line-up był całkiem w porządku. Na pierwszy ogień Strachy na lachy (tutaj muszę napisać, że kawałek Żyję w kraju uważam za świetnie napisany i nawinięty pod względem technicznym, jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało dla czegoś nierapowego), T.Love i Enej. O tych ostatnich było ostatnio głośno dzięki jakiemuś polsatowskiemu programowi, o czym dowiedziałem się już po jego zakończeniu, bo album Ulice gości w mojej playliście całkiem regularnie od kilku lat. O czwartkowych koncertach ciężko mi cokolwiek napisać, bo tego dnia nie dotarłem na teren imprezy, a zostałem zgarnięty na grilla przed nim, gdzie przesiedziałem całą imprezę. Wybierałem się na Habakuka, jednak nie rozpaczam, bo już parę ich występów na żywo widziałem, a ostatnio mój last.fm scrobbluje coraz mniej ich kawałków.

Może zaskoczę, ale najbardziej czekałem na piątek, czyli Tymi&Roka, Raca, Pezet&Małolat, Hemp Gru i O.S.T.R. Wiem, pominąłem Grubsona, ale po prostu drażni mnie strasznie ten człowiek i cały jego koncert spędziłem z Kandydatami na szaleńców w słuchawkach. Co do reszty, mimo, że ciągnąłem ludzi na dwa pierwsze występy, trochę zamulili i weszliśmy prosto na braci Kaplińskich. Fajnie, że Pezet grał kawałki z dwóch płyt z Noonem, bo jednak największy szacunek zbiera od fanów właśnie za nie. Hemp Gru, jako że nie są w mojej stylistyce (jedynie lubię gitarę w podkładzie do numeru Droga) byli wysłuchani w ogródku piwnym.

A Ostrowski? Nie na darmo jego track jest tytułem tego wpisu. Chociaż przyznam, że ostatnie płyty i koncerty, na których bywałem nie nastawiały mnie zbyt dobrze. Na szczęście pozytywnie zaskoczył, koncert znacznie różnił się od tych, które widziałem ostatnio, Ostry grał z zapaleniem płuc na antybiotyku, jednak wcale nie było tego widać. Mega zajawka, fristajl pod bitboks Zoraka, podkłady głównie grane na żywych instrumentach przez ŁDZ orkiestrę, do tego częste opowieści o synu, które nie wszystkim przypadają do gustu, a dla mnie jest to akurat na plus, że się nim tak jara, naprawdę dobrze widzieć człowieka zadowolonego z powodu swojej rodziny. Adam pokazywał, że możesz zabić Hip-Hop, ale nie to, co jest w nas, wiesz.

Na koniec krótka refleksja na temat odnajdywania się w tłumie. Jakoś tak bywało przez te kilka dni, że jeśli ktoś z ekipy na chwilę gdzieś odszedł to naprawdę ciężko było się potem zgadać i na siebie trafić, raz, że hałas uniemożliwiał usłyszenie się przez telefon, dwa, że w tym tłumie nawet wybierając jakieś charakterystyczne miejsce, można było się przegapić. Za to na wielu znajomych, których się wcale nie szukało, można było wpaść nie raz. Teraz jest cały rok na opracowanie jakiegoś ogarniętego systemu w stylu numerowanych jak w szachach pól o pewnej powierzchni, które można łatwo wysłać smsem, chociaż wiem, że to niewykonalne. Trudno, gubmy się i odnajdujmy.



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *