Rasmentalism - "Bez zmian panie Waglewski" feat PeeRZet

Cześć, co tam? – zwrot wywołujący u mnie natychmiastowo odruch wymiotny, słyszany niestety niezwykle często, przekleństwo spotkań z ludźmi przed którymi nie udało się przemknąć niezauważonym.

Co mam do cholery na to odpowiedzieć? A co tu? Najprostsze u mnie spoko nie rozwiązuje niestety problemu, bo rozmówca wymaga, aby jemu również zadać podobne pytanie. A przecież ja naprawdę mam głęboko co u niego. A spróbowałbym nie zapytać, od razu zostanę wyzwany od najgorszych. Pół biedy gdy odpowie, że też spoko, po czym nastąpi krępująca cisza kiedy to należy wkroczyć z jakimś schematycznym sory, ale spieszę się lub innym musimy się zgadać na browar. Gorzej gdy delikwent zacznie narzekać jaką to ma nudną pracę, brzydką dziewczynę i w ogóle jest mega nieszczęśliwy. Już? Pogadałeś sobie? No to fajnie. Chyba pomyliłeś mnie z kimś kogo to interesuje.

Swego czasu wyznawałem zasadę posiadania kilku wyselekcjonowanych ogólnych tematów na taką okoliczność. Przykładowo mówiłem każdemu, że za ileśtam dni się bronię. Potem, że ileśtam dni temu się obroniłem. Na znajomych studiujących jakiś bezrobotny kierunek można się wyżywać mówiąc o swojej nowej pracy W ZAWODZIE. Cokolwiek byle uniwersalne, co by nie musieć pamiętać zbyt dużo.

Niekiedy rozmówca drąży temat (obroniłeś się? A masz zamiar dalej studiować? A to samo? A dlaczego nie?). Zwykle jednowyrazowe odpowiedzi skutecznie zniechęcają do dalszego wiercenia. Po takim wywiadzie nawet sobie nie zaprzątam głowy grzecznościowym odbiciem piłeczki. Niech stracę, mogę być chamem, gburem czy jakimś innym brzydkim słowem. Milutki jest widok tego trzymania ostatkami sił słów przygotowanych już wcześniej, na szczęście bez wywołania z mojej strony nie wyfruwają. Zwykle.

Powyżej zostały opisane zachowania w przypadku najbardziej hardkorowym, czyli spotkaniu kogoś kogo dawno się nie widziało, nie ma się ochoty z nim rozmawiać, zresztą spotykając go niegdyś częściej wcale lepszego kontaktu nie było.

Spotykanych osób jest jednak więcej rodzajów. Lepszym przypadkiem wspomnianego jest typ siema, nara, czyli spotkanie kończy się na społecznie lansiarskim uścisku dłoni i ewentualnym słowie powitalnym. Po czym każdy idzie w swoją stronę. Takich znajomych lubimy.

Innym przypadkiem ludzi spotykanych po latach są osobnicy, z którymi kiedyś coś nas łączyło, jednak z różnych przyczyn nasze drogi się rozeszły. Przy przypadkowym spotkaniu obie strony mają banana na twarzach i nawet można spontanicznie zaplanować jakąś grubszą akcję o haśle natychmiastowy browar (wedle możliwości oczywiście) lub konkretnie się ustawić na dłuższą pogadankę, albowiem aż chcę się posłuchać i poopowiadać co tam.

Paradoksalnie najwięcej do gadania mamy z osobami, które i tak widzimy na co dzień. Takich zwykle zresztą nie spotykamy przypadkowo, bo i tak wiemy gdzie mniej więcej o danej porze powinny być.

Apogeum irytacji następuje, gdy pierwszy typ zmusza mnie do zdjęcia słuchawek z uszu. Szczególnie kiedy czekam pół kawałka na jedno konkretne wejście w bit lub fajnie nawinięty wers, a ten mnie wybija i przegapiam. Pożoga.

Wyjdzie na to, że jestem jakimś strasznym socjopatą. Poniekąd, z jednej strony uwielbiam przebywać wśród ludzi, z drugiej jednak sporo mnie w nich drażni. No nie dogodzisz.

PS. Fejsbuk mnie nie lubi, nie pozwala wrzucać linków z tego bloga. Mam nadzieję, że mu to minie, ale póki co muszę sobie poradzić bez tego skutecznego w rozpowszechnianiu treści medium.



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *