Ten Typ Mes - W deszczu i w upale

Chciałoby się rzec: miało być tak pięknie. Szczecińskie Juwenalia mają co roku taki układ, że w środę i czwartek grane jest takie niewiadomoco, bo i reggae, i rock, i pop. Za to w piątek mamy rapsy. Co roku niestety także te piątkowe wystąpienia wyróżniają się jeszcze jednym zjawiskiem. Leje jak z konewki.

Ostatnie lata nie rozpieszczały line-upem, co roku Sobota, co roku O.S.T.R. Do tego znienawidzony przeze mnie wyrób artystopodobny w osobie Grubsona (co on robił w ogóle w rapowym dniu?). Na osłodę dostawaliśmy Pezeta, czy Molestę. W tym roku było trochę inaczej. Każdy kto mnie zna, wie że istnieje zbitek 9 liter, który wraz ze słowem koncert wywołuje uśmiech na mojej twarzy i nic więcej już nie potrzebuję. Ten Typ Mes. A to nie wszystko. Przed nim miał po scenie poskakać VNM, a na zakończenie pośpiewać Marysia w towarzystwie Sokoła. No i hologram Magika, bo legenda głosiła, że gdzieś tam upchnięty został też Kaliber 44. Abradab chyba zrozumiał, że jeśli jego płytę kupi tylko jego rodzina, nawet po 2 sztuki, to mu się zupełnie nie opłaca. Odcinanie kuponów mode on.

W środę było tak gorąco, że piach leżący na koronie Stadionu Miejskiego im. Floriana Krygiera w sumie przestawał być leżący. Beztrosko wzbijał się w powietrze od tupotu małych i większych bezrobotnych studenckich stóp. Nic nie zapowiadało katastrofy. W czwartek podobnie, nie wiem jak na miejscu, bo nie byłem, ale w całym Szczecinie piękny upał #awesome moron. W piątek po wpisaniu w Google frazy pogoda ukazywał się komunikat: szansa opadów 0%. Kłamliwe szmaty.

W tym miejscu pozdrawiam Przetusa, który podklepał mi info o konkursie, dzięki czemu obaj wciągnęliśmy bilety za friko. Klasyczne na jaki dzień chcesz bilet i dlaczego, więc wystarczyło napisać coś innego niż na czwartek, bo lubię być Podsiadany przez Dawida. Chociaż to jeszcze byłoby w miarę oryginalne.

Bifor standardowo przed rapowymi eventami odbywa się wraz ze wspomnianym Przetakiem i Szortem. Jak zwykle się spóźniłem. Chłopaki są fanami zdrowego odżywiania i za każdym razem zajmują się intensywną konsumpcją mango, wydając przy tym radosne dźwięki. Podobno kiedyś przeczytali na Wiedzy bezużytecznej, że to pomaga podtrzymać dobry humor, więc postanowili spróbować, po czym cali radośni skomentowali pod tą informacją: ej, to nie działa. Już mieliśmy wychodzić, gdy Przetakowi zaświeciła się żaróweczka nad głową. Tak naprawdę to oparł się o włącznik światła, ale skutek był zaskakujący. Pobiegł do pokoju, a po chwili wrócił z zamykaną torbą foliową wielkości takiej, że jakby chciał tam wsypać jakiś biały proszek (np. mąkę, widziałem wielu ludzi, którzy trzymali w takich workach mąkę), to by potrzebował kilograma. A następnie umieścił w niej słuchawki. Douszne pchełki, kabel długości 1m. Był z siebie dumny.

Przetus i jego worek

Uznaliśmy, że zdzieramy podeszwy zamiast robić tłok w tramwaju. Słońce nadal świeciło. Idziemy jednym skrótem, drugim skrótem, trzecim skrótem.
Szczepan, powiedz ty mi, skąd ty znasz tyle skrótów? – zapytał Szort.
Jak się człowiek notorycznie wszędzie spóźnia to musi – odpowiedziałem niekoniecznie zgodnie z prawdą, bo prawda była taka, że ktoś mi kiedyś ten skrót pokazał i aż raz nim szedłem.
Jak nagle lunęło! Apokalipsa. Noe, buduj arkę! Tusk już się rozpędził, żeby pokiwać głową patrząc na budowanie wałów. W sumie to był tu już dzień wcześniej. Zanim się zorientowaliśmy, mogliśmy wyciskać z ciuchów niemałe kałuże. Ale brniemy dalej, skoro już tu jesteśmy. Z czym słowo brniemy zostało użyte nieprzypadkowo. Pamiętacie jak wspominałem o piachu? Tak, w połączeniu z wodą przestał być piachem. Idę przodem. Bramki wejściowe są już w zasięgu wzroku. Jak skarb na końcu tęczy, jednak ta tęcza jakaś taka mało kolorowa, jakby z błota. A na końcu zamiast skarbu niebieska budka z napisem ToiToi. Ciągle leje. – Szczepan, narada – usłyszałem za plecami. Chłopaki postanowili zrezygnować z dalszego tripu. Będąc już u celu. No pięknie. Ja byłem na miejscu umówiony z K. więc idę. Poza tym tak się poukładało, że wielkie trio z tegorocznego kempa – Mes, Rasmentalism i Quebo – grało lub ma grać koncerty w moim mieście. Chciałem je wszystkie zahaczyć, by mieć później porównanie. 2/3 checked. Ja nie pójdę?

K. znalazła się pod jednym z zatłoczonych parasoli w ogródku piwnym. Cała przemoknięta. – Nawet nie próbuj się do mnie przytulać! – usłyszałem w ramach przywitania. Szybko zresztą wyszedł pomysł przeniesienia się z mokrego pleneru do znajomych, z którymi tu przyszła. Kurde, Mes… – dobra, jedźcie, a ja się odezwę po koncercie.

Słyszałem, że odkąd wyszedł film The Notebook to każda panna marzy o pocałunku w deszczu. To się nie sprawdza w innych przypadkach, koncert Mesa w deszczu porównałbym do jedzenia ciasta, które poleżało parę dni w lodówce. Niby nadal spoko, ale coś jest nie tak. W pewnym momencie tak się rozpadało, że nie widziałem sceny. Widziałem wodospad który spadał z moich brwi na policzki. Mister mokrego podkoszulka od ręki, dajcie mi casting. No i trochę jakbym miał wodę w piwnicy. Bez piwnicy. Kałuże w butach obklejonych błotną skorupą. Nigdy nie zrozumiem zajawki Woodstockiem.

Ostatecznie ze wszystkich wykonawców, których chciałem zobaczyć udało się z Mesem i jednym kawałkiem VNMa, bo po skróconym koncercie tego pierwszego (tak, organizatorzy uznali, że przez pogodę trzeba poskracać, bo wszyscy mają zagrać) od razu się zmyłem. Dosłownie. Próby kontaktu z K. skończyły się bulgoczącym dźwiękiem z głośnika telefonu. Pięknie, jeszcze to. Chwała szczecińskiemu ZDiTMowi za zmianę trasy tramwaju nr 4. Bezpośrednia podwózka to jedyne czego teraz potrzebowałem. Z rzeczy realnych oczywiście. Momentalnego wysuszenia nawet nie oczekiwałem. Pierwszy moment po zajęciu miejsca był jednym z tych najmniej przyjemnych w życiu. Każda część mojego ciała, która została dotknięta zimnymi i mokrymi fragmentami ciuchów dostała drgawek. Nie poruszyłem się przez całe 20 minut jazdy.

Wszyscy wokół byli w podobnym humorze, krople deszczu ściekały im po twarzach, na których był wyraźnie wymalowany grymas. Tylko jeden koleś nie tracił nadziei i wsiadając podśpiewywał sobie pod nosem Loveyourlife.

===

Początkowe zdjęcie podebrane od Oskara Błaszkowskiego.



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *