TłustyKot - Chwila, moment feat. Junes, Golin

Demotywatory przestałem przeglądać już jakiś czas temu. Ograniczam się jedynie do cyklicznego zbioru tych obrazków prezentowanego w serwisie JoeMonster.org. Co nieco trafia także na moją fejsbukową tablicę za sprawą tych czterech setek podobno znajomych.

Pewna część to ckliwe pierdoły, które na siłę chcą być romantyczne. Sporo jest także spóźnionych obrazków, które miały być śmieszne. Spóźnionych albowiem dla kogoś będącego w miarę na bieżąco z aktualnymi trendami Internetu, nawet jeden dzień zwłoki przywołuje momentalnie przebijający się wręcz na wprost z mózgu do ust, rozdzierający krzyk rozpaczy w postaci czteroliterowego i beznamiętnego stwierdzenia: było. Raz na jakiś czas trafi się coś, co nie tyle zachwyci, bo do tego daleko, co jednak przymusi do pewnej dozy refleksji. Albo po prostu najzwyczajniej w świecie skojarzy się z jakąś sytuacją z życia, po czym nastąpi kiwnięcie głową, które będzie największym aktem docenienia podczas bicia rekordu prędkości w dyscyplinie zwanej scrollowanie.

Dziś na moim wallu wyskoczył obrazek z tematem dosyć oklepanym:

Jednak właśnie to przypomniało mi okoliczności, w których usłyszałem jedno z najdziwniejszych imion, jakie można nadać dziecku. Owszem, jest zalew Alanów, Denisów, czy, o zgrozo, Dżesik. Ale to było coś innego. Coś zaskakującego. Coś, czego nie spodziewałbym się w najśmielszych snach.

Rzecz działa się w wejściu do centrum handlowego Molo. Wypowiedziałem w głowie Darek otwórz! Automatyczne drzwi rozsunęły się bezdźwięcznie, a za nimi, na tej śmiesznej gumowej wycieraczce, podskakiwało niesforne dziewczę, lat na oko dwa. Trzymane za rękę przez swoją mamę, nie chciało normalnie udać się do wyjścia. Może to kwestia nieudanych zakupów, a może…

Telimeno, proszę się uspokoić. Telimeno!

… a może to kwestia tego, że rzadko widzę rozrabiających w sklepach Jasia lub Małgosię. Zawsze jest to jakiś Olivier (koniecznie przez V!) lub Natasza. Albo mam paranoję, albo ta zależność jest aż nadto zauważalna. I nie, nie chodzi tu wcale o to, że jest jakaś dziwna magia, która na podstawie imienia zmienia dziecku charakter. Jeśli ktoś tak pomyślał, to lepiej niech wróci do czytania horoskopów. Po prostu chyba w znacznej większości przypadków ten charakter przejmuje się po rodzicu. A czego wymagać po kimś, kto nadaje dziecku imię głównie na pokaz?

Plus zwrot w wołaczu na poważnie. Jak żyć?

Momentalnie przypomina mi się dwuwers Golina:

Miewam załamki, inspiracje Mickiewiczem
Kiedy chcę zalać robaka, sięgając po Soplicę



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *