Zeus - "Witamy was!"

Czytam ostatnio mnóstwo blogów. Muzycznych, poglądowych, komiksowych. Nawet na modowe zdarza mi się zajrzeć, gdy jakaś niewiasta na fejsbukowej tablicy swoją aktywnością uruchomi tamtejsze algorytmy informujące mnie o tym co lubią/komentują znajomi. No dobra, wchodzę tam tylko dlatego, że niektóre modowe blogerki są całkiem hot. Inspiracją do dzisiejszego wpisu była na szczęście notka o innej tematyce.

Wspominałem kiedyś o felietonach Mesa na T-Mobile Music. Jak łatwo można się domyślić, nie tylko on tam pisze. W oczy rzuciła mi się zajawka felietonu Gosi Halber, znanej być może ze stacji Viva Polska. Weekendami leciał jakiś flagowy program w ramówce, który prowadziła. Lubiłem to oglądać. Ją też zawsze lubiłem. Widząc więc po dłuższym czasie tekst podpisany jej nazwiskiem nie zostało mi nic innego jak tylko go przeczytać. Co też byłoby wskazane przed dalszym czytaniem tego tekstu.

FELIETON: Pierwszy koncert - Opinie - Muzyka z T-Mobile Music

Od samego początku miała rację. Od razu zacząłem sobie przypominać owe uniwersalne doświadczenia do tego stopnia, że nastąpiła przerwa w czytaniu. Uświadomiłem sobie, że mam całkiem ciekawe wspomnienia związane z moimi pierwszymi koncertami. I chociaż pewnie na pierwszy rzut oka to co napiszę zabrzmi śmiesznie to już teraz wiem, że potrafi się wybronić.

Zacznę od chronologicznej dupy strony, albowiem pierwszego koncertu bez rodziców. Szczerze mówiąc ciężko mi sobie przypomnieć jakieś szczegóły, bo był to czas, że zacząłem biegać z jednego na drugi, w pamięci wszystko się zlewa, trochę się wtedy tym wszystkim zachłysnąłem niczym Leo DiCaprio lodowatą wodą z Atlantyku. To co na pewno pamiętam to, że był to koncert Ostrego i to chwilę po premierze albumu 7. Bardzo przyjemny repertuar, sporo Tabasko i Jazzu w wolnych chwilach, czyli albumów przez wielu uznawanych za apogeum twórczości Adama. Zdarłem wtedy gardło, zresztą nadal je zdzieram.

Przechodząc do, tak mi się wydaje, ciekawszej części o koncercie z rodzicami, który wyjątkowo zapamiętałem (ponownie wydaje mi się, że był także pierwszym, mogę się oczywiście mylić, ale kogo to obchodzi), mógłbym się tłumaczyć, że byłem młody, bez wyrobionego gustu muzycznego, a że rodzice tego słuchali to się załapałem. Ale nie będę, bo nadal uważam, że pierwsze trzy płyty zespołu Ich Troje są całkiem znośne. Serio. Nic nie poradzę, że cała Polska poznała ich dopiero od czwartej płyty, kiedy to po zmianie wokalistki poszli w zupełnie inną stronę niż dotychczas śpiewając o jakimś sępie miłości czymkolwiek jest. Komercyjny sukces to co prawda przyniosło i być może o to chodziło.

Wracając do koncertu, była to spontaniczna akcja rodziców. Byliśmy akurat w jednej z nadmorskich miejscowości na wakacjach, prawdopodobnie Mielno. Ujrzawszy plakat oznajmiający, że w jakimś większym mieście wokół (Koszalin? Kołobrzeg?) odbędzie się występ wspomnianej grupy została podjęta decyzja.

Jakkolwiek głupio by to w tej chwili nie brzmiało, to był jeden z lepszych koncertów jakie widziałem. I to nie dlatego, że się jakoś wielce świetnie bawiłem przy muzyce baunsując pod sceną niczym Stifler w trzeciej części American Pie. Nie, siedziałem na krzesełku w amfiteatrze i z fascynacją odpowiednią dla mojego młodego wieku oglądałem to co działo się na scenie. A tam naprawdę sporo się działo. Każdy jeden kawałek miał przygotowaną inną scenografię, występ był zaplanowany od początku do końca, istny spektakl. Najlepszym przykładem piosenka Jeanny, w której to Michał W. opowiada historię z perspektywy chorego psychicznie człowieka uciekającego ze szpitala psychiatrycznego. Na scenie pojawił się ubrany w kaftan w towarzystwie tancerzy przebranych za sanitariuszy. A to tylko jeden numer. Niestety było to tak dawno, że większości nie pamiętam, jednak prawdopodobnie nigdy nie zapomnę tego zachwytu, który towarzyszył młodszej wersji mnie.

A teraz przyznać się, ile osób też zaczęło rozkminiać, hę?



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *