Eldo - Chodź ze mną

Chodź ze mną, chociaż zupełnie nie wiem dokąd… Wiedziała tylko, że ma być to park, z dużą ilością drzew i tym samym solidnie zacieniony. Tam bowiem miało rosnąć to zielsko.

Wiązanie się z biotechnolożką (bicz plis, specjalnie tak napisałem), która potrafi spędzać pół dnia w laboratorium, pociąga za sobą pewne dziwne sytuacje.  Dla ułatwienia określmy ją jako K., bo taka jest pierwsza litera jej imienia. Jeśli ktoś chciał zgadywać także ostatnią, to prawdopodobnie trafił, że jest to ‘a’. I nie, nie jest to Kłoda, jak pewnie wielu by chciało, dziś kradniemy mu czas antenowy.

K. intensywnie planuje już swój doktorat, chociaż jeszcze nie skończyła magisterki, jednak to pewnie kwestia miesiąca. Podczas wspomnianego doktoratu ma zajmować się między innymi pewną rośliną, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. Nazwy nawet nie próbuję sobie przypomnieć, co jest może i słuszne, bo kazała nie wspominać, żeby ktoś jej nie podebrał tematu. Będę nazywał to po prostu chwastem. Okazuje się, że chwast rośnie dosłownie wszędzie, bo po tym co mnie spotkało parę dni temu, bezbłędnie potrafię go już rozpoznać. Albo po prostu te całe badania wykażą, że wprowadza jakieś zmiany w ludzkiej psychice, bo wszędzie go widzę.

Zaczęła mnie wprowadzać w temat już jakiś czas temu. Było to wyjście na jakiś procentowy trunek do pubu podającego trochę ciekawsze rzeczy niż moje Hormonowe to co zawsze. Droga od autobusu do miejsca przeznaczenia. No istna sielanka. Nagle pada jedno z tych legendarnych pytań pułapek.
– kochanie, lubisz mnie?
– oczywiście, dlaczego pytasz?
– a pomożesz mi, jak o coś poproszę?
Miałem jakiś wybór? Przygotowałem się zatem na nierówną walkę z użyciem racjonalnych stwierdzeń, że zanim się zgodzę, to muszę wiedzieć na co. Na szczęście nie kombinowała. Okazało się, że potrzebuje zebrać około 5kg chwastu i mam jej w tym pomóc.

Jak już wiemy, rośnie to praktycznie wszędzie, ale wytyczne były jasne. Zrobiłem rekonesans we własnej pamięci w poszukiwaniu wspomnianych na wstępie parków. Chyba się udało, bo moja blondynka widząc miejsce, w które ją zabrałem stwierdziła z uśmiechem: jestem w chwastowym raju! Jedynym minusem okazały się preferencje właścicieli psów, którzy sobie ów park upodobali do spacerów ze swoimi bestiami, a K. ma jakieś dziwne lęki w stosunku do moich ulubionych zwierząt. Zapewnia, że tylko do obcych. W każdym razie zanim wysiadła z auta, za szybą przebiegło jej całkiem spore bydlę, więc ustaliła: poczekajmy, aż ten pan z psem sobie pójdzie.

Poszliśmy delikatnie w głąb, bo tam podobno chwast jest mniej zanieczyszczony. Wykosiliśmy pół trawnika, po czym na oko uznaliśmy, że mamy w dwóch torbach kilogram, może dwa. Jak się później okazało było ponad pięć. Zajęło nam to ok. półtorej godziny. Drugie tyle rwaliśmy to na małe kawałki, bo podobno tak trzeba. Podczas tej drugiej czynności K. nieco zmieniła swoje podejście do całej sytuacji, przez co poprzednie stwierdzenie przemieniło się w powiedziane z grymasem: jestem w chwastowym piekle… Kawałki porwanych chwastów latały po całym pokoju.

 

Chwastowe piekło

Na sam koniec dziewczę zawyło przerażone. Odruchowo zapytałem co się stało. W odpowiedzi usłyszałem zrezygnowaną uwagę: ja tu dziś odkurzałam…

 



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *