Łona - Helmut, rura!

Wielu raperów chwali się swoimi autami, alufelgi i te sprawy. A co na to Łona? W charakterystycznym dla siebie stylu zamyka im wszystkim usta nawijając o swoim wiekowym Trabancie.

W ostatnim tygodniu miałem trochę przejść w związku ze swoją Sieną. Nie jest może ona aż tak wiekowa jak Helmut, ma ledwie 12 lat, ale przy okazji ma założony gaz, a włoscy inżynierowie nie miewali takich przebłysków geniuszu jak niemieccy. Ale jeździ! Nawet nie muszę pchać. Auto otrzymane po rodzicach, którzy postanowili pozbyć się problemów z nim związanych i kupić coś mniej zawodnego. Nie pogardziłem i nie żałuję. Moja dziewczynka prezentuje się następująco:

Siena

(Dobra, trochę chciałem się pochwalić zajebistym wciśnięciem między dwa auta w centrum miasta) Legendarny już w pewnych kręgach kolor nefryt metalik, którego 90% facetów klasyfikuje jako zielony. Z ciekawszych usterek, które nie wpływają znacząco na jazdę – samoistnie zamykający się bagażnik, centralny zamek, który nie działa po stronie pasażera z przodu (to jest nawet spoko, mogę wybrać, kogo wpuszczę na szotgana) oraz czujniki cofania zamontowane przez tatę dobre parę lat temu, aktualnie tylko denerwujące dźwiękiem bez pokazywania jakiejkolwiek odległości. Te wpływające na jazdę ciężko wymienić, bo na samochodowych bebechach średnio się znam. W każdym razie na pewno sporo osób posiadających podobne wynalazki wie, że jeśli za kierownicę wsiądzie osoba trzecia to ma problem już nawet z odpaleniem auta. A co dopiero gdzieś pojechać. Kwestia wyczucia i umiejętności zachowania się w pewnych sytuacjach, po prostu po tych paru latach codziennego obcowania ta konkretna kierownica jest praktycznie przedłużeniem przedramion.

Perypetie związane były konkretnie z instalacją LPG. Użytkownicy takowych wiedzą doskonale, że to cholerstwo wymaga regulacji co jakiś czas. Problem objawia się brakiem mocy przy zmianie biegu na wyższy, a co bardziej irytujące gaśnięciem silnika przy przejściu na gaz po odpaleniu z benzyny gdy auto jest już delikatnie ostygnięte.

Dzień pierwszy. Standardowa procedura, pojechałem do gazownika w warsztacie, gdzie kiedyś już coś robiłem (co prawda nie związanego z gazem) i pomogli. Niestety nie tym razem. Usłyszałem, co mnie trochę zdziwiło, że problem jest z układem benzynowym. Wydawało mi się, że skoro na benzynie jeździ normalnie, a z jazdą na gazie ma problemy to jednak coś jest nie tak z tym drugim. Ale co ja marny laik mogę o tym wiedzieć. Dostałem namiary na jakiś inny warsztat gdzie podobno robią takie rzeczy chłopaki i nieźle ogarniają. Tutaj nie zrobili nic oprócz podłączenia auta do jakiegoś dziwnego ustrojstwa i zawołali za to cztery dyszki. No ok, może takie procedury i cenniki. Poza tym trakcie grzebania pod moją maską przyjechał chyba jakiś znajomy lub inny ważny klient i nagle facet zajmujący się moim autem musiał zrobić dwa inne. Powiedział, że za 15 minut wróci. Mój zegarek z tego co wiem całkiem dobrze sobie radzi. Bo wrócił do mnie po jakiejś godzince. Było już za późno, żeby jechać do tych następnych, więc tylko szybki telefon póki jeszcze ktoś tam siedział i spokojnie mogłem wrócić do domu ze świadomością jutrzejszej wizyty.

Dzień drugi. Mechanicy usłyszawszy, co się dzieje, od razu rzucili, że to sprawa dla gazownika. Byłem wczoraj, wysłał mnie tutaj. Kręcąc głową kazali zostawić. Po godzinie diagnostyki zdania nie zmienili. Z układem benzynowym wszystko w jak najlepszym porządku. Ktoś tu się najwidoczniej myli. Ci na szczęście mnie nie ograbili nawet ze złotówki. Wróciłem do gazownika z dnia poprzedniego, a ten nawet po przekazaniu mu całego info od tamtych nadal upierał się przy swoim. Świetnie. Szybka konsultacja z zaufanym znajomym, który nie widząc auta po samych objawach przyznał rację, że tu chodzi o gaz. Bo już sam zgłupiałem, mimo, że nie działo się to po raz pierwszy.

Dzień trzeci. Inny warsztat z autogazem. Typowe objawy, nie będzie problemu, proszę przyjechać jutro o 13.

Dzień czwarty. Po podłączeniu auta do różnych dziwnych sprzętów usłyszałem Panie, gdzie to było ostatnio robione? Cuda tu się dzieją. Myślę, oho, typ z przedwczoraj zamiast coś zrobić rozregulował jeszcze bardziej. Tutaj zupełnie inaczej, mechanik dużo milszy, przyjemna pogawędka w trakcie, nie narzekał na benzynę. Coś przeczyścił, coś porobił na tym dziwnym sprzęcie, nawet go w pewnym momencie grubsza rozkmina złapała na temat tego konkretnego modelu silnika montowanego w tym konkretnym roku we Fiatach. Wyszło z niej tyle, że wyregulować to trzeba jakoś inaczej niż zwykle, że to nie lubi przyspieszeń i jakieś inne wnioski w języku niezrozumiałym dla mnie. Właśnie tacy panowie mają dziwny zwyczaj wypytywać klienta o wszelkie techniczne aspekty auta, przez co natężenie zwrotu nie wiem w moich wypowiedziach osiąga krytyczną wartość. Ostatecznie Siena śmiga nadzwyczajnie dobrze. Kosztowało to stówkę, ale lepsze to niż te cztery dychy za nic.

Na koniec parę luźno związanych z tematem ujęć złapanych na osiedlu podczas spacerów z jamnikiem (jakość nie jest ważna! Liczy się treść :D).

Seicento van Nistelrooy.

Na drzwiach tego maluszka jest napisane Fuck the new car, I’m driving oldschool.

Dosyć enigmatyczny motyw – Paliwo skradzione, zbiornik dziurawy, w.p. złodziej napisane na kawałku deski włożonej za wycieraczkę Lublina.



1 Komentarz do “Łona – „Helmut, rura!””

  1. Rasmentalism - "Delorean" | Nie mam drobnych napisał(a):

    […] Z poprzednim wpisem, trochę się pospieszyłem. Problemów z autem ciąg dalszy. Ale teraz nie czas na zagłębianie […]

Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *