Ortega Cartel - "Niby się żyje" feat. Finker

Miniony weekend był prawdopodobnie najnudniejszym podczas tych wakacji. Głównie za sprawą przystanku Woodstock.

Oczywiście, że nie pojechałem. Ani w tym roku, ani nigdy wcześniej. I pewnie w najbliższej przyszłości także się tam nie pojawię. No nie jara mnie to zupełnie. Syf, brud plus tłum ludzi czerpiących przyjemność z obijania się o siebie do krzykliwej muzyki.

Wiadomo, uczestnicy tego wydarzenia też mogą nie rozumieć wielu moich zachowań, to całkiem normalne. Nie chcę tego krytykować, bo jeśli ktoś może czerpać z czegoś przyjemność nie czyniąc krzywdy innym to dlaczego ma tego nie robić? Po prostu jedni ludzie wolą rybki, a inni akwaria.

W czym więc problem? Ano w tym, że 3/4 znajomych mi tam pojechało. Dodatkowo paru innym w tym terminie wyskoczyły inne zaplanowane wyjazdy. A ja już dosłownie wariowałem w tym fascynującym niczym oglądanie transmisji z obrad sejmu po nieprzespanej nocy mieście.

Dzisiejsze wpisy na FB oraz bezpośrednie formy kontaktu uspokoiły mnie na dobre. Ludzie wrócili. Jest jak dawniej. Uff… Mam nadzieję, że nic podobnego się w najbliższym czasie nie zapowiada.

PS. Dlaczego największa wena na cokolwiek przychodzi przed samym snem? Już nie chodzi mi o to, że większość tekstów na blogu powstaje w podobnych godzinach jak ten, bardziej o milion pomysłów na dosłownie wszystko już w momencie leżenia w łóżku. A rano albo się ich już nie pamięta albo wydają się bez sensu. Albo najgorsza opcja, gdy rano nie chce się już ich wprowadzać w życie. Dziwne, szczególnie w takich momentach, gdy kładę się spać po bardzo przenudzonym dniu.



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *