Projektanci - "Ściany"

Słońce znajdowało się dokładnie na wysokości moich oczu. Jeszcze kawałek, jeszcze chwila, już. Schowało się za blokiem. Ponownie mogę bez przeszkód rozglądać się za miejscem parkingowym. A nie jest łatwo, szczególnie o tej porze. Ludzie, skąd macie hajs na te auta? Tyle narzekania, budowania bezsensownych buspasów, a jak przyjdzie co do czego to cała ulica zawalona samochodami w różnym wieku. A ten taryfiarz z czerwonego Merca znowu sam zajął miejsce na trzy samochody i dwa wózki z Tesco.

***

– Później przychodź! – usłyszałem wchodząc do biura. Nie, to nie była reprymenda od szefa, zresztą w korpo ciężko o jakąś bliższą konfrontację z przełożonym niż mail. To Piotrek, koleś z pokoju.
– Powtarzasz się ziomek, słyszę to za każdym razem, gdy przyjdę co najmniej 10 minut po tobie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Coś ostatnio często ci się to zdarza.
– Bo jakiś idiota parkuje na miejscu dla śmieciarki i to bydlę potem stoi kilkanaście minut na środku ulicy. Wąskiej. Nie ma szans przejechać. I ja stoję ciągle w bezruchu, jak gwardziści pod Buckingham. Tragedia.
– To jest nic. Ostatnio mojemu sąsiadowi się zmarło, bo karetka nie mogła podjechać pod klatkę. Ktoś zastawił wjazd z wielkim napisem Nie zastawiać wjazdu.
Od razu przypomniał mi się czerwony Mercedes.

***

Kopnięty kamień zatrzymał się w pobliżu białych linii, które niedawno powstały połowicznie na chodniku i ulicy. Patrzył na nie z góry niebieski znak z symbolem inwalidy. Gwizdnąłem na jamnika, przestał węszyć w trawie i obyło się bez szarpania smyczy. Ciekawe kto otrzymał taki przywilej swojego specjalnego miejsca parkingowego, bo jeśli zostało postawione ot tak, bo przepisy wymagają, żeby co ileśtam metrów było inwalidzkie miejsce, to naprawdę propsuję genialny pomysł. Po godzinie 16 zaparkowanie w przystępnym miejscu, czyli około 200 metrów odległości od bloku, graniczy z cudem. Pozbawmy ludzi jeszcze losowo jednego miejsca. W tej chwili puste, widać ludność stara się stosować do znaku, zastanawia mnie jak długo. Niedługo. Nie zdążyłem zrobić dwóch kroków, a wspomniane miejsce zajęła czerwona taksówka. Kierowca jakby nigdy nic wysiadł z auta, zamknął drzwi i poszedł w swoją stronę. Pies nie spodziewał się nagłego zwrotu, zaparł się przednimi łapami, chciał iść dalej. No cóż, z daleka nie zanotowałem na tym aucie żadnych oznaczeń uprawniających go do zatrzymywania się w tym miejscu. Ach tak, właściciele Mietków mają immunitet na wszystko, moje przeoczenie.

***

Wcisnąłem przycisk zamykania drzwi w Hondzie. Kierunkowskazy zamigały trzy razy. Ruszyłem pod górę. Hmm wrzesień, chłodno już się robi. Poprawiłem torbę zwisająca z ramienia, po czym przyuważyłem jakąś małolatkę wieszającą pranie na balkonie. Krótkie spodenki układały się bardzo kształtnie, za jakieś dwa lata powinna być całkiem zdrowa. Kurwa, patrz pod nogi człowieku, właśnie wlazłeś najkami w jakąś rozlaną farbę. Uff, zaschnięta. Tylko dlaczego chodnik wygląda jak pracownia Jasona Pollocka i to w inspiracyjnym szale po usłyszeniu singla Bisza? Gdzieś tu miałem klucz, nie ta kieszeń. Mam. Zamek od domofonu lubi się zacinać, jednak nie tym razem. Ale skąd ta farba? Bingo, przecież mam w domu osiedlowe centrum informacji.
– Babcia, o co chodzi z tą farbą na chodniku?
– Jacyś chuligani oblali w nocy samochód Marka, tego taksówkarza z bloku obok.
Marek? Hmm, to ten od granatowego Opla, czwarte piętro w pierwszej klatce. Ale dlaczego akurat jemu oblali to auto?

***

Mknąc Aleją Piastów myślałem głównie o tym, że weekend się kończy. Tak, w sobotnią noc można już uznać weekend za zakończony, albowiem została tylko niedziela, do połowy zresztą przespana, w czasie której tylko myśli się o nadchodzącym poniedziałku. Powracający temat parkowania, który jest tym bardziej irytujący w godzinach nocnych, kiedy to rotacja jest prawie zerowa, właśnie usiadł mi na siedzeniu pasażera. Wyjątkowo szybko go jednak wykopałem. Idąc z auta do domu pomyślałem sobie, że mieszkam chyba na najspokojniejszym osiedlu w Szczecinie, zero ludzi w nocy, sporo zieleni w dzień, mieszkańcy to głównie emeryci. Zdziwił mnie zatem widok dwóch bluzgających typów wychodzących z pierwszej klatki mojego bloku o tej porze. Minąłem ich, wszedłem do siebie i zapomniałem o całej sytuacji.

***

– O zobacz, koledzy przyjechali, chowaj browara.
Standardowa reakcja dwóch podsklepowych tubylców na przejazd radiowozu. Minąłem kolorową plamę, po kilku dniach już nie ma takich żywych odcieni. Co oni kombinują? Ha, ten dziadek z pierwszej klatki nie ustąpi im z chodnika. Ach tak, policja może zatrzymywać się w dowolnym miejscu, nawet jeśli to trawnik. Zacząłem szukać klucza. Dlaczego zawsze mylę kieszenie, skoro codziennie wkładam do tej samej?
– Siema jamnik. Babci nie ma?
Spojrzał na mnie wzrokiem studenta, który otrzymał pytanie na egzaminie ustnym. Machnąłem ręką. Nowe informacje nadeszły godzinę później.
– Widziałeś ile policji na ulicy? Nie mieszczą się.
– A z jakiej to okazji?
– Zamordowali  taksówkarza. Tego z pierwszej klatki z czwartego piętra…
– Tego od farby na samochodzie?
– Nie, tego z naszego bloku. Pchnęli go nożem w sobotę w nocy.
– W sobotę w nocy powiadasz? Milutko… A jakim autem jeździł?
– Czerwonym Mercedesem.



Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *