Raca – CV

| 1/maj/2013

Raca - CV

Faktotum skończyło się mało optymistycznie. Zamknąłem zieloną okładkę i odłożyłem książkę na półkę. Przyznam, jako psychofan  Mesa zacząłem czytać Bukowskiego po jego namowach. Wybór tytułu był zbiegiem okoliczności. Hashtag u Bisza nałożył się czasowo z prezentem od Klaudii, która zresztą oczekiwała kilku słów po przeczytaniu. I o ironio, treść okazała się niebezpiecznie znajoma.

***

'Pozdrawiam DS’ wystukałem na klawiaturze na zakończenie. Wyślij. Mail poszedł do kilku firm wybranych subiektywnie z wyników wyszukiwania Google na frazę agencja interaktywna szczecin. W jego treści znajdował się poemat o rzekomej ambicji i chęciach rozwoju ponad uczelnianą wiedzę. Zaczynałem trzeci rok i uznałem, że to idealny moment.

Dźwięk w komunikatorze aqq oznajmił przyjście nowego maila, którego temat zaczynał się od kombinacji znaków 'Re:’. Oho, mamy pierwszą odpowiedź. Czas pokazał, że była ona zarówno ostatnią.

– Ja do pana Krzysztofa – powiedziałem wchodząc do biura.
– A to pan, aktualnie go nie ma, ale proszę poczekać.
Początek obiecujący… W końcu się doczekałem. Po wysłuchaniu 30 minutowego wykładu na temat zajebistości owej firmy umówiłem się na pierwszy dzień.

Zaczęło się od niespodzianki. Zapomnieli, że mam przyjść. Naprędce skołowano mi jakiś komputer, którym okazał się stary laptop z uszkodzoną matrycą. Jedyne wolne miejsce było w pokoju usytuowanym dosyć daleko od mojego rzekomego mentora, co jednak patrząc na mój aktualny poziom wiedzy miało spore znaczenie. Dwóch chłopaków w pokoju dziwnie zareagowało, gdy podszedłem się przywitać. Ok, więcej już nie będę was niepokoił, siedźcie sobie za tym swoim pedalskim sprzętem z jabłkowym logo. Kolejne zdziwienie przyszło przy okazji pierwszego zadania (już pomijam fakt oczekiwania na nie około godziny – godziny bezproduktywnego siedzenia w biurze, za darmo). Jak się przekonałem w kolejnych latach, nie było w tym nic dziwnego, większość firm z branży IT nie zwraca uwagi na jakiekolwiek wprowadzenie dla początkujących pracowników. Zasada Masz i rób towarzyszyła mi dosyć długo. Koleś który miał mi pomagać wpadł na dosłownie 15 sekund, skwitował wizytę słowami Jak coś to pytaj i zniknął. A ja zostałem z setkami plików, tysiącami linijek kodu, przerażony i zrezygnowany. Do tej pory moje projekty nie przekraczały trzech plików i to też jedynie ze względu na moją własną wygodę, bo równie dobrze działałyby w jednym.

Pamiętając ostatnie słowa programisty odpowiedzialnego za moje praktyki postanowiłem zapytać. W odpowiedzi usłyszałem:
– Ale czego nie rozumiesz?
– Wszystkiego?
Po jego minie już widziałem, że komfortowej współpracy nie uświadczę. Nie myliłem się. Spotkania szumnie nazywane konsultacjami były minimalnie dłuższe niż to pierwsze. Zwykle odbywały się długo po moim zaanonsowaniu problemu. W sumie to jeśli się odbywały mogłem się czuć szczęściarzem. Bo często zapominał. Jeśli pamiętał, to jego twarz w trakcie przypominała moją wychowawczynię z liceum, która oddawała klasówki z matmy, tak trochę jakby ktoś pozostawił nad jego górną wargą coś wydającego niezbyt przyjemny zapach.

Dwa miesiące. I tak jestem pełen podziwu, że tyle wytrzymałem.

***

Ciśnienie na znalezienie czegoś kolejnego było niemałe.  Niezrażony poprzednią porażką zmieniłem taktykę. Olałem wysyłanie maili gdziekolwiek, tylko zacząłem się rozglądać za firmami, które naprawdę szukają ludzi. Infoludek bywał pomocny, mimo ponownie nikłego odzewu.

Aż tu nagle… (lubię ten zwrot, kojarzy mi się z jakimś tekstem przerabianym w podstawówce na polskim, nauczycielka wyartykułowała go dosyć teatralnie i do teraz w głowie wymawia mi się dokładnie w taki sam sposób – coś jak dłuższe życie każdej pralki to calgon). Popijając kulturalnie piwko w Domu Studenckim nr 5 dzwoni do mnie jakiś nieznany numer.
– Chcielibyśmy pana zaprosić na rozmowę.
Taa, telefon w czwartek po 20, spotkanie następnego dnia. To oznaczało przerwanie imprezy, więc dopiłem co miałem.

Biuro w mieszkaniu, rozmowa w kuchni. Pięknie, znowu się dobrze zaczyna. Ale cóż, trzeba brać co jest. Na początek, czym chwalę się wszędzie do dziś, dostałem parę poprawek do CMSa jakiejś strony porno. Wiem też, że koleś z biurka obok miał za zadanie znalezienie ciekawych darmowych filmów, które można na tę stronę wstawić. Plus stworzenie obrazowych tytułów, które to zawsze w znakomity sposób filmy opisują. Cała specyfikacja wydrukowana została na papierze z logo firmy, który wyglądał mega profesjonalnie. Heh, pozory. Tym razem także nikt mi nic nie wytłumaczył, a to z błahego powodu, że żadnego wymiatacza tam nie było. Jak się okazało szefostwo też bardzo średnio ogarniało to czym się zajmowali, włącznie z wypłacaniem kasy. Jedynym plusem było to, że robiłem rzeczy, do których nie musiano mnie przygotowywać. Po porno portalu, który zresztą został mi szybko zabrany, zajmowałem się głównie layoutami stron, czyli tym, od czego zaczynałem swoją przygodę z tym biznesem.

Trzy miesiące. Jest postęp, jednak podziw nadal pozostaje.  Zdumienie szefa było niewytłumaczalnie wielkie, gdy zapytany o powód rezygnacji, podałem słabą organizację. To, że ostatnią wypłatę dostałem trzy miesiące później powinno mówić wszystko. Co ciekawe, rok później zostałem wezwany do ZUSu w celu składania zeznań na temat powyższej firmy. Widocznie któryś z kolei pracownik nie był tak bardzo cierpliwy.

***

Do wakacji pozostały dwa miesiące, tym razem trochę bardziej zrezygnowany uznałem, że zajmę się na spokojnie studiami. Szukanie kolejnej pracy chciałem rozpocząć już po sesji. Nie zdążyłem.

Wychodząc z zajęć zostałem zatrzymany przez prowadzącego, który złożył mi propozycję stażu w firmie, w której pracuje. Stażu dwumiesięcznego, bezpłatnego, z możliwością zatrudnienia po tym okresie.
– Ile mam czasu na odpowiedź?
Jego oczy się powiększyły, czoło zmarszczyło. Chyba nie myślał, że będę skakał z radości pod sufit słysząc jego ofertę. A jednak myślał. Nauczony poprzednimi doświadczeniami, sam ustaliłem sobie czas na dwa dni.

No dobra, zgodziłem się. Moje wrodzone lenistwo wzięło znowu górę. Uznałem, że po co mam czegoś szukać, skoro samo przychodzi. Był tylko jeden problem. Tu miałem robić coś zupełnie oderwanego od tego co dotychczas.
– Java nie jest trudna, nauczymy cię.
Oho, czyżby w końcu inne podejście? Poniekąd, bo Javy nawet nie liznąłem. Przez dwa miesiące tłukłem PHP, czyli coś co już umiem i nie wiem, czy był to sposób na tanie zrobienie projektu, czy właśnie na tym miała polegać nauka. Po stażu zostałem oczywiście zatrudniony. I tu zaczęły się schody, bo pojawiła się wspomniana wcześniej Java. Masz i rób funkcjonowało nadal.

Dziesięć miesięcy. Nie mam pojęcia jakim cudem. Do teraz nie potrafię stworzyć najbardziej podstawowego ‘Hello world!’ w Javie, a przy mojej rezygnacji chcieli negocjować przedłużenie umowy. Relatywnie długi czas spędzony w tej firmie jest pewnie zasługą terminowych wypłat (rzecz tak podstawowa, a jednak ciężko było do tej pory ją uświadczyć), elastycznego czasu pracy, co przy ostatnim semestrze na studiach było wręcz nieodzowne oraz atmosfery, dzięki której dało się jakoś wytrzymać świecąc oczami.

Może nie napisze nic odkrywczego, ale najgorsze, to robić coś, o czym nie bardzo ma się pojęcie, a jest się traktowanym jako gotowy produkt, który ma to po prostu robić bez zająknięcia. Godziny się dłużą, a znikąd pomocy. Firmy nie potrafią odpowiednio sobie wyszkolić studentów. Najlepiej jakby do teamu wskakiwał od razu ktoś, kto podnosi produkcję. Owszem, są tacy ludzie, pasjonaci, którzy w domu nie robią nic innego i są się w stanie sami wyuczyć. Ale jest ich nikły procent. Szczególnie teraz. A same studia mają bardzo mało wspólnego z późniejszą karierą, przynajmniej w IT. A niby tak bardzo firmy współpracują z uczelniami, szczycą się podpisanymi umowami i kolejnymi klepnięciami w tyłek. Konferencje, szkolenia i inne spendy, które nie mają na celu nic innego jak czekin i polansowanie się na branżowych fanpejdżach.

***

Nadszedł czas obrony. Dodatkowe trzy literki przed nazwiskiem podobno sprawiają, że świat staje otworem. Szkoda tylko, że często tym otworem bywa dupa. Miesiąc odpocząłem, potem zacząłem chodzić na rozmowy do firm. W kilku mnie nie chcieli, w kilku pracowali ludzie, których nie lubię, więc ja nie chciałem. W końcu dostałem odpowiedź od jednej z największych w Szczecinie. Miła rozmowa z szefem, proste zadanko rekrutacyjne do domu, jeszcze prostsze zadanko rekrutacyjne w firmie i mogłem się szczycić jedną z największych pensji na początek w tej branży i w tym mieście.

Kolorowo, co? Otóż nie do końca.

Inny świat Herlinga-Grudzińskiego przybliżał mi w liceum jak wyglądało życie w obozach pracy. Tutaj, parę lat później, odczułem to na własnej skórze. Rekrutacja była ostatnią miłą rozmową z szefem, już pierwszego dnia dostałem opierdol za niezaraportowanie w systemie kilku minut. Zakaz rozmowy przez telefon w trakcie pracy, na przerwę obiadową trzeba było się wybić z systemu, bo przecież nie mamy płacone za to, że jemy. Wyjście do WC chyba też miało być na podobnych zasadach. Pewnego dnia potrzebowałem pilnie wyjść na uczelnię, dostarczyć jakieś dokumenty.
– Nie zgadzam się – przeczytałem w odpowiedzi na mail INFORMUJĄCY o moim wyjściu. Już miałem napisaną odpowiedź o treści To nie było pytanie, jednak któryś z chłopaków z teamu mnie powstrzymał, argumentując, że wszyscy będziemy mieli przez takie coś pozamiatane. Argumentowanie, że muszę być tam osobiście nie wzruszało w najmniejszym stopniu. Skończyło się na załatwianiu na szybkości znajomego, który jest w stanie poświęcić trochę swojego czasu i pisaniu dla niego sporej ilości upoważnień.

Szef miał jakąś manię. Musiał osobiście wszystko kontrolować i na każdym kroku widział kogoś, kto chce go oszukać. W pewnym momencie padł pomysł zamontowania kamer w pokojach. Comiesięczne spotkania z podsumowaniami wykonanej pracy zawsze były dla niego niesatysfakcjonujące. Po prostu tyle roboty planował, że pracując normalnie osiem godzin dziennie niemożliwym było to wszystko wykonać. Myśli o zwolnieniu towarzyszyły mi od pierwszego dnia, jednak zapis w umowie nie pozwalał mi tego zrobić przed upływem roku.

Cztery miesiące. Z pomocą przyszedł sam pracodawca, który po tzw. okresie ochronnym, czyli trzech miesiącach, wręczył mi wypowiedzenie, mówiąc, że nie odpowiadają mu moje głupie miny i komentarze. A ja po prostu starałem się nie zwariować w tym cyrku. Grzecznie podziękowałem za wręczony dokument i zadowolony pomaszerowałem pochwalić się chłopakom z zespołu.

***

Kolejne pięć miesięcy upłynęło na przeszukiwaniu portali ogłoszeniowych. W pewnym momencie uznałem, że na Fejsbuku w rubrykę zainteresowania mogę sobie spokojnie wstawić rozmowy kwalifikacyjne. Zrezygnowanie dopadało, hajs przestawał się zgadzać, a standardowe teksty z ogłoszeń znałem już na pamięć.

– Możliwość rozwoju zawodowego pod okiem doświadczonego specjalisty – wiadomo, wszyscy są bardzo chętni do pomocy, na pewno nie będzie sytuacji, że dadzą zadanie w systemie, który widzisz pierwszy raz na oczy i każą po prostu robić.
– Elastyczne godziny pracy – owszem, ale coś za coś. Ty przychodzisz sobie wedle planu zajęć, a my płacimy ci sporo mniej za godzinę niż jakbyś siedział tu cały etat.
– Ciekawą i pełną wyzwań stałą pracę w bardzo dynamicznie rozwijającej się firmie – ciekawą pracę to ma Michał Piróg prowadząc Top Model, chociaż akurat jego to chyba średnio jarają te laski. A wyzwania zawsze są (patrz punkt pierwszy).
– Zatrudnienie w młodym, ambitnym zespole – no tak, bo starsi pozakładali już swoje firmy, w których zatrudniają młodych.
– Mile widziani również studenci ostatnich lat studiów – tak naprawdę to zamiast również, powinno być napisane przede wszystkim. Słyszałem o firmach, które się na tym opierały, studenci na trzymiesięczny bezpłatny staż, jeśli się zgodzą dłużej to super, jeśli nie to bierzemy kolejną partię jeleni.

***

Na szczęście nic nie trwa wiecznie. Po dwóch latach bezskutecznego tułania się po firmach niczym Nicolas Anelka po klubach w końcu się udało. A przynajmniej póki co tak mi się wydaje. Zajmuję się moim ulubionym działem w IT, czyli layoutami stron, w dobrze zorganizowanej firmie. W drodze do pracy nie czuję się jak skazaniec, a i spokojnie mogę pojawiać się na zajęciach.

Powyższy wpis zaczął powstawać dwa miesiące temu, po czym został zaniechany do czasu przerwania okresu bezrobocia.

Zacząłem Bukowskim to i nim zakończę:

No bo z jakiej, do cholery, racji, człowiek miał być zadowolony z tego, że wyrwany ze snu przez budzik, wyskakiwał z łóżka o 6:30 rano, wmuszał w siebie jakieś jedzenie, wysrał się, wysikał, umył zęby, przyczesał włosy, naużerał się z ulicznymi korkami, po to żeby dostać się tam, gdzie przysparzać miał grubszych pieniędzy komuś innemu i gdzie w dodatku oczekiwano od niego wdzięczności za to, że mu taką szansę oferowano.



komentarze 2 do “Raca – CV”

  1. Klaudia napisał(a):

    Cytat na koniec – piękne podsumowanie :)

  2. Zula. napisał(a):

    … dawno mnie tu nie było. powodzenia ziomeczku!

Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *