Trzy-Sześć - Ninja, please feat. Enson

Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy;(…) Ten oto zapomniany zakątek zamierzam tutaj opisać.

Co prawda poniższa notka nijak nie może być porównywana do książki Herlinga-Grudzińskiego rozpoczynającej się także powyższymi słowami Dostojewskiego, ale ja po prostu uwielbiam cytaty. Cóż to za Inny świat? Po zakończeniu studiów I stopnia na Szczecińskim ZUT przeniosłem się na II stopień na Uniwersytet, na dosyć egzotyczny kierunek (mając na uwadze dotychczasową edukację w informatyce) – kulturoznawstwo.

Za mną ledwo jedne zajęcia, a ja już czuję się jakbym po prostu z rozpędu odbił się od jakiejś ściany. Po odnalezieniu sali (co nie było łatwe, jednak to nie wina US, że mają budynek z dwoma częściami trzeciego piętra i do obu są osobne schody i akurat chodziło nie o te przy głównym wejściu) zaskoczył mnie widok jak z liceum. Rzędy ławek, zwykła kredowa tablica, żadnego projektora. Uznałem, że po prostu prowadzący przyniesie ze sobą jakiś sprzęt do prezentacji wykładu, bo niemożliwe, żeby przez trzy godziny (tak, wykład trwał trzy godziny!) tylko gadał. Przeliczyłem się. Jedyne co przyniósł to kilkanaście kartek, którymi się podczas mówienia wspomagał.

Należy wspomnieć, że podczas eksperymentu o kryptonimie kulturoznawstwo mam kompana w osobie Kompota, który podobnie jak ja jest po I stopniu informatyki. I to właśnie on chwilę po rozpoczęciu wykładu zaczął rozmyślać: a może by tak na bezczela zapytać, czy wykłady zostaną udostępnione? Wtedy zaskoczył mnie nagle dźwięk, którego dawno nie słyszałem. Dźwięk intensywnego szurania długopisem po zeszycie. Tu naprawdę robi się notatki! Nie chcąc się wyróżniać zaczęliśmy przeszukiwać swoje hipsterskie torby w poszukiwaniu jakiegoś kawałka kartki. U mnie jedynie lista płac plus RMUA z pracy. Kompot znalazł wydruki biletów PKP relacji Warszawa Centralna – Szczecin Główny. Uznaliśmy, że się nadają.

Zdecydowanie wypadłem z formy w dyscyplinie notowania na wykładach. Co ja gadam, przecież w życiu nie zanotowałem nawet jednej kartki na wykładzie, to z czego miałem wypadać. Co prawda zapisałem cały odwrót biletu, jednak 90% to moje spostrzeżenia, które miały być przydatne do napisania tej oto notki. Pozostałe 10% stanowią zdania rozpoczynane słowami coś o… (tutaj wstawiałem dowolny usłyszany wyraz, który cokolwiek mi mówił). W ogóle miał być to wykład z Filozofii kultury. Po jego zakończeniu dowiedziałem się, że jednak były to przeniesione z rana Współczesne teorie kultury. Szczerze mówiąc, nawet się nie zorientowałem w trakcie.

Kolejny szok nastąpił, gdy prowadzący zaczął wymieniać książki, które należy przeczytać. Ok, na informatyce też się zdarzało, że ktoś nam kazał coś czytać, jednak już mówiąc to śmiał się sam z siebie. Tutaj wszystko odbywało się zupełnie poważnie. Nawet była mowa o jakimś artykule, a informacje naprowadzające przypominały dokładny opis bibliograficzny, chociaż wydaje mi się, że wystarczy wpisać tytuł w Google. Nie sprawdzałem, bo nawet tego tytułu nie zanotowałem.

Jedna z głównych myśli towarzyszących mi podczas zajęć, to radość, że nie musze na tym kierunku opierać mojej kariery zawodowej. Jak z wiedzy o zwrotach w kulturze opłacić rachunki? Gdzie mogę się wykazać znajomością tez głoszonych przez Kulturoznawczą szkołę z Birmingham, która była głównym tematem podczas wykładu? Padało też sporo nazwisk, większość z nich podobno kończyła w więzieniach, połowa to komuniści, stety także ich nie notowałem. Notowałem za to pewne kwiatki, które wydawały mi się zabawne. Np. pan o nazwisku McDonald podobno mówił coś o zamianie kultury ludowej w masę. Bardzo trafny zbieg okoliczności. Dodatkowo dowiedziałem się, że przemiany kulturowe mogą iść albo w dobra, albo złą stronę. Dobrze, że nie są jak winda w Nic śmiesznego. Gdy pierwszy raz dyktowana była definicja hegemonii nie zdążyłem zapisać. No dobra, nawet nie próbowałem zdążyć. Ku memu zdziwieniu owa definicja pojawiła się jeszcze dziewięć razy. Za każdym razem lekko zmodyfikowana. Uznałem, że jeśli będzie mi to potrzebne to znajdę w wiadomym miejscu. Na koniec zwróciłem uwagę na nieudolne próby wytłumaczenia kiedy coś jest binarne. Nie wiem, ci humaniści zawsze muszą to jakoś skomplikować i wymyślać dziwne przykłady zamiast po prostu powiedzieć, że albo coś jest, albo tego nie ma. Zamiast tego nasłuchałem się wielu przeciwstawnych określeń, które tak naprawdę jednoznacznie tego nie wytłumaczyły.

Z przyjemniejszych rzeczy, od razu po wykładzie padło magiczne słowo piwo. Aż przypomniały mi się czasy początków studiów, jednak na informatyce nie tyle szliśmy pić po wykładzie, co zamiast. Teraz mimo, że byłem po 8 godzinach w pracy, nie wypadało odmówić. Dobra, jako że nawet do sklepu na rogu jadę autem, to wypiłem tylko energetyka, ale i tak wyjście się przydało. Dowiedziałem się, że złe zajęcia wybrałem sobie na początek, bo na innych wcale nie jest tak źle. Poza tym ucieszyła mnie informacja, że prawdopodobnie uda mi się przepisać ocenę ze statystyki z poprzednich studiów, gdzie większym zdziwieniem była w ogóle obecność takiego przedmiotu tutaj. Zobaczyłem notatki innych osób i okazało się, że nie tylko ja nie potrafię notować z sensem (plus nie tylko Kompot próbował narysować prowadzącego). A no i proporcje płci są dużo przyjemniejsze niż na informatyce (co ty nie powiesz?). Zostałem przez dziewczyny trochę potraktowany jak ciekawostka, bo kto normalny po informatyce idzie na kulturoznawstwo. Chyba nawet gdzieś po drodze padło pytanie czy przypadkiem się nie zgubiłem. Do tego zostało mi przepowiedziane, że pewnie nie dotrwam do pierwszej sesji. Mimo wszystko planuje to zrobić, a nawet więcej. Nie mam pojęcia co z tego wyjdzie, ale na pewno będzie ciekawie.

PS. Pozwolę sobie jeszcze na małą dygresję dotycząca mojego 11 letniego brata Filipa. Otóż młody tak samo jak ja nienawidzi w szkole plastyki. Spowodowane jest to dosyć spora wyobraźnią bez przełożenia na manualne umiejętności, co wywołuje niemałą irytację, gdy nie potrafimy narysować tego co widzimy w głowie. W każdym razie ostatnio dostali zadanie narysować greckich bogów. Młody wybrał sobie Hadesa. Dodam, że pół roku temu kupiłem mu God of War 3, w które się zagrywał. Oczywiście postacie mitologiczne w tej grze nieco się różnią od tych, o których mogliśmy czytać chociażby u Parandowskiego. Wizja Hadesa mojego brata w żelaznej masce z rogami, wystającymi z całego ciała kolcami, z łańcuchami i kajdanami w rękach niezbyt się nauczycielowi spodobała. Dostał 3 i wrócił wkurzony do domu, że musi to poprawić, że ma być Cerber i inne atrybuty. I jak tu wierzyć w to, że szkoła nie zabija kreatywności i własnego zdania? Wszystko musi być według schematów, a jeśli ktoś wyskoczy z czymś odmiennym to od razu jest zgnojony. Jeszcze w takim przypadku znienawidzonej plastyki, w taki sposób na pewno motywacji młodemu nie przybyło.



komentarze 3 do “Trzy-Sześć – Ninja, please feat. Enson”

  1. Kaśka napisał(a):

    Genialne! Mogłam Cię kiedyś zabrać na zajęcia na Wzornictwie, wtedy to dopiero byś przeżył szok kulturowy ;D

  2. Szczepan napisał(a):

    Czekam na propozycje terminu, w którym mogę się pojawić ;) chętnie ów szok przeżyję :D

  3. Solar/Białas - Z ostatniej ławki | Nie mam drobnych napisał(a):

    […] październiku 2012 roku opisywałem swoje wrażenia po pierwszej wizycie na nowym kierunku. Czas skonfrontować to ze stanem aktualnym. […]

Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *